Jacek Korabita Kowalski Jacek Korabita Kowalski
930
BLOG

NKWD zwalnia dyrektora Instytutu, biesowaci szaleją, a ja proszę o wizję

Jacek Korabita Kowalski Jacek Korabita Kowalski Polityka Obserwuj notkę 3

Wczoraj PODZIĘKOWAŁEM premierowi Glińskiemu za zwolnienie dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza, Pawła Potoroczyna (nie liczę na to, że pan premier czyta salon24, były to zatem czysto retoryczne podziękowania), i poprosiłem o jeszcze, przypomniawszy uprzednio, że wszystko to następuje trochę późno. W związku z tym napisano pod moim adresem: że tekst mój przypomina „publikowane w sowieckich gazetach lat 30 zachęty, ze strony prostych obywateli, do bardziej restrykcyjnych działań CzeKa lub NKWD” (niejaki bloger Tomicki).

PiS czyli nowe NKWD
Tego się właśnie spodziewałem. Nic innego nie mogło się wydarzyć. Powyższe słowa współbrzmią z wypowiedziami zarówno Potoroczyna, jak i blogerowych komentatorów na www.gazeta.pl. Cytowano tam słowa, które Potoroczyn napisał o swoim szefie: że to „wybuczany minister” (jak na „legendarnego dyplomatę” – wg GW – bardzo to dyplomatyczne), a sekundowali mu tamtejsi lemingowie pisząc  o „tumanie Glińskim”, „imbecylu Glińskim”, „tablecie Glińskim”, „PiS-bolszewii”, „rządach kmiotów” i o tym, że „od teraz obowiązuje pisi model «kultury»” , czyli „kłamstwo , oszustwo i pomówienia”.

Nie powinienem nawet komentować tych zaprawionych nienawistnością debilizmo-wulgaryzmów, gdyby nie fakt, że są one nieco skuteczne. Widzę dokoła i czytam licznych innych komentatorów i kreatorów rzeczywistości, oraz słucham ludzi na ulicy, którzy – z Niesiołowskim oraz pewnym moim sąsiadem na czele – próbują sobie i innym wmówić bajkę o tym, że Polska nie jest już ani państwem demokratycznym, ani też państwem prawa, że panuje promowana przez rząd ksenofobia i nietolerancja, a  zwolnienie z pracy w agendzie rządowej to represja dokładnie taka sama jak prześladowania lat stalinowskich, czyli pakowanie kuli w tył głowy.

Powyższe debilizmy mają – rzecz zadziwiająca – dużą siłę rażenia i otumaniania. Opanowały znaczną część polskiej post-inteligencji, stając się obowiązkową opinią snoba-wykształciucha sortu popularnego. A przecie polityka kadrowa agend rządowych należy do rządu. A nie do opozycji. Tak już jest w demokratycznych krajach.

Ale niech. Pan Bóg z tymi komantatorami od boleści.

Władza się boi? A gdzie wizja?
Najgorsze jednak jest to, że mam wrażenie, iż nasza prawicowa władza jakby się bała tych debilizmów. Chcąc odlewaczyć kulturę – mówi sobie: „I chciałabym i boje sie”, by zacytować Cześnika Raptusiewicza.  I czyni krok w jedną, a krok w drugą stronę.

A tutaj idzie o to, że takie Potoroczynowe połajanki i tak nastąpią, cokolwiek premier Gliński nie uczyni. Trzeba po prostu robić swoje. I to mocno, nie wahając się. Ale my – polska  prawica – mamy prawo oczekiwać od naszego rządu nie tylko tego, żeby zwolniło się tego lub owego, bo nie o to chodzi; nie chodzi wszak tylko o to, żeby nie było trwałej tęczy na Placu Zbawiciela ani nigdzie indziej w przestrzeni publicznej. Nie chodzi o zakazy, ale działania pozytywne. Chodzi o całościową, pozytywną wizję tudzież o kogoś, kto będzie ją – siedząc np. na miejscu pana P. – praktycznie realizował. Czy ktoś ma taką całościową wizję? Tak, owszem, na przykład ma ją Reduta Dobrego Imienia, ale wizja Reduty nie dotyczy całej kultury polskiej, tylko jej ważnego wycinka. Newralgicznego, ale tylko wycinka. A co z resztą?

Przypominanki
Polska kultura, tak jak kultura europejska, została w ciągu ostatnich dziesięcioleci zdominowana przez lewicę i lewactwo. Niekoniecznie liczebnie, ale na pewno jeśli chodzi o stanowiska kierownicze, nagradzane inicjatywy i dofinansowywane projekty, wreszcie – opiniotwórczo zdominowana. To gtruizm, powtarzam go na wszelki wypadek, jakby ktoś o tym zapomniał. Lewica, w tym lewactwo, opanowała znakomitą liczbę instytucji i mediów, które sprofilowały nam znaczną część społeczeństwa i sprawiły, że jej – lewactwa i lewicy – poglądy głosi się jako prawdy objawione i biada temu, kto by się im sprzeciwił. Nie jest to wcale spisek pełnym tego słowa rozumieniu – choć elementy paraspisku mieliśmy i mamy przed sobą, w postaci dofinansowanych z zewnątrz fundacji, stowarzyszeń etc. A muszą być dotowane  z zewnątrz (Soros et consortes), skoro społeczeństwo nasze wcale nie jest (jeszcze) skutecznie lewactwem przeniknięte i samo z siebie ich na razie nie wspiera dostatecznie. Stąd też „lewicowy” skręt, zjawisko naturalne dla większości środowisk dziennikarskich i artystycznych na tym świecie, nie zapuścił w Polsce aż tak głębokich korzeni; implantowany jest nieco na siłę, tworzy ledwie lukier na naszej społeczności. Jednak lukier twardy i dość szczelny, owocujący specyficzną poprawnością polityczną znacznej części naszych post-inteligentów.

Co zatem mamy czynić? Ano „plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi” (jakby kto pytał, cytat z Adama Mickiewicza). Powiedział wszak Pan Piotrowi: „wypłyń na głębię” (Łk 5,4). W Polsce jeszcze można na tę głębię wypłynąć, ominąwszy mielizny. Panie premierze, czekamy!

POST SCRIPTUM
Uwaga. Wcale nie zamierzam negować zasług lewicowych i lewackich twórców kultury. Oni - prócz wpływów szkodniczych po prostu - mają też swoje zasługi, także dla nas wszystkich, także dla prawicy. Momentami wielkie. W jednym bowiem żyjemy tyglu. Zasługi takie położył poeta zacny Ryszard Krynicki, który właśnie złożył rezygnację z udziału w jury przyznającym pewną znaną nagrodę literacką, na wieść o tym, że zasiadający wraz z nim w tymże gremium Krzysztof Masłoń opublikował w „Do Rzeczy” „oszczercze teksty” szkalujące pana Gaudena tudzież znanych polskich pisarzy i pewną panią reżyser Agnieszkę H. Ryszard Krynicki zadeklarował, że wprawdzie „Do Rzeczy” nie czytuje, bo to „prasa propagandowa” (!) – ale decyzję swoją podjął opierając się na opinii znajomych. Dopiero potem natknął się na właściwy egzemplarz pisma na ulicy, przechodząc „obok straganu ze starymi gazetami”, i przeczytał to, przeciwko czemu się wypowiadał.

Ryszard Krynicki i inni wzięci – a niektórzy pewno, jak i on, wielcy – poeci, pisarze twórcy etc wylewający pomyje na prawą stronę polskiej kultury, należą do tejże kultury wysokich rejestrów. Paradoks – i cóż poradzić? Nie nam tłumaczyć sie z tego, że uważający się za wyrocznię zdeklarowali się po stronie biesowatych. Że przypomnę znany wiersz Czesława Miłosza - zamieszczając odnośny jego fragment:


Zapytałeś mnie, jaka korzyść z Ewangelii czytanej po grecku.

Odpowiem, że […] Ciągle trwa ten eon, […] Nawet obyczaje […]  

Na przykład i wtedy

Pełno było tych, których w tekście się nazywa

Daimonizomenoi, czyli biesujących

Albo i biesowatych (gdyż „opętanymi”

Język nasz ich mianuje z fantazji słownika).

Drgawki, na ustach piana, zgrzytanie zębami

Nie uchodziły wtedy za znamię talentów.

Biesowaci nie mieli pism ani ekranów,

Rzadko tykając sztuki i literatury.

Niemniej przypowieść o nich pozostaje w mocy:

Że duch nimi władnący może wstąpić w wieprze,

Które, zdesperowane tak nagłym zderzeniem

Dwóch natur, swojej własnej i lucyferycznej,

Skaczą w wodę i toną. Co wciąż się powtarza. […]

(Czesław Miłosz | LEKTURY)

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka