Bohaterowie…
Idą bolszewicy! Ksiądz Skorupka zapowiadał, że „nie minie dzień 15 sierpnia, dzień Matki Boskiej Zielnej, a wróg będzie pobity… Bóg i Matka Boska… nie opuści nas”. Tak myśleli bohaterowie.
…i niebohaterowie
Idą bolszewicy! W małej, polskiej wiosce na wschodniej ścianie – panika, mieszkańcy zbierają się i zastanawiają, co robić. No, trzeba zrobić tak, żeby nam nic nie zrobili. Może pokazać, że rewolucja u nas już zrobiona i stary porządek obalony? Trudność w tym, że we wsi nie ma plebanii ani dworu, jest tylko szkoła, a w szkole nauczycielka. Obca wprawdzie, bo Galicjanka spod Nowego Sącza, świeżo przez „burżuazyjny rząd polski” zainstalowana. Zwie się Gienia Maliszówna (skądinąd była to siostra prababci naszych dzieci – czyli ciotka mego śp. Teścia; stąd o całej sprawie wiem, bo rzecz jest sławna w rodzinie).
Gromada zatem postanawia – na powitanie bolszewików powiesić nauczycielkę! Idą ku szkole, ale ktoś porządny Gienię ostrzega , zatem Gienia wczołguje się przez piec chlebowy do komina. Kiedy niedoszli rewolucjoniści odchodzą, Gienia wychodzi z pieca i przez kilka dni ukrywa się w szkole, a jej młodsze siostry pilnie obserwują okolicę, żeby w razie czego dać znać.
Ostatecznie bolszewicy przez wieś nie przeszli. Kiedy okazało się, że polska armia odepchnęła ich daleko, zawstydzona gromada wysłała delegatów – żeby przeprosić nauczycielkę, błagać ją o wybaczenie i o… pozostanie w szkole (!). Gienia przyjęła delegatów na progu, chłodno. Ku ich zaskoczeniu (!) – przeprosin nie przyjęła. Zaraz potem spakowała manatki i pojechała na dworzec kolejowy, a stamtąd – do krewnych w Wielkopolsce.
polscy chłopi bolszewikami?
Nie, w żadnym razie. Sytuacja była owocem polskiego, by tak rzec, chamstwa. Obywatele wsi w sposób prymitywny, chamski, na swoją miarę - uczynili to samo, co liczne grono naszych pisarzy i naukowców czyniło bez wyrzutów sumienia na przełomie lat ’40 i ’50, a i potem zresztą. Jako ludzie praktyczni obywatele rolnicy uznali, że z nową władzą trzeba przecież żyć i to dobrze żyć, do bólu dobrze. Na swoje usprawiedliwienie mają jednak to, czego brakło intelektualistom: byli bardzo prostymi ludźmi, a wisiała nad nimi groza krwawego najazdu. Podczas gdy „hańba domowa” lat ‘40/’50 dotyczyła ludzi wykształconych i bezpośrednio śmiercią tudzież represjami nie zagrożonych – zagrożenie tyczyło się niezaistnienia w mediach i ujmy w portfelu.
I jeszcze jedno. Jeśli oskarża się kogoś o „polski antysemityzm”, to czasem warto przypomnieć sobie owych chłopów. I zapytać, czy to, co niektórzy z uporem zwą antysemityzmem, nie jest po prostu chamstwem. Takim, które nie zważa na „Greka czy Żyda”, tylko bije w pysk wtedy, kiedy się to opłaca, albo wtedy, kiedy się za dużo wypiło. Nie ma potrzeby owijać tego zachowania w atysemickie formuły. Bo chamskie zachowania nie dotyczyły tylko Żydów.
O tym doskonale wiedzieli bolszewicy, czy raczej bolszewickie szefostwo. Żeby wzbudzić podobne mechanizmy, trzeba było dostarczyć polskim chamom – zwłaszcza tym chamom intelektualnym – jakiejś pożywki, czyli odpowiednio pomanipulować. Tak, żeby ci, którzy wiedzieli, o co idzie, łatwiej znieśli moralny dyskomfort oraz skuteczniej zmanipulowali pożytecznych idiotów. Iżby głupi, którzy mieli sumienie na swoim miejscu, czynili to samo, co inni czynili z chamstwa zwykłego.
zdemoralizować przeciwnika
Dlatego właśnie, gdy jesienią 1919 roku Lenin kazał przygotować wojnę z Polską, zarządził zarazem (tekst jego przemówienia na wewnętrznym, tajnym zebraniu jest dziś znany), że „absolutnie konieczne jest, aby cała wina za to [za wybuch wojny] spadła na rząd polski... aby oddziaływać w określony sposób na psychikę niezdecydowanych elementów w Polsce”.
To jedno zdanie powinno nam przypomnieć, że bolszewicy tak właśnie działają. Obecnie zresztą mamy podobną fazę, tylko nieco inaczej prowadzonej „walki kulturowej”. Sapienti sat.