I CO DALEJ?
I CO DALEJ?
Jacek Korabita Kowalski Jacek Korabita Kowalski
1711
BLOG

ODDAJMY MOCZ I SUWERENNOŚĆ czyli NOWA KONIECZNOŚĆ DZIEJOWA

Jacek Korabita Kowalski Jacek Korabita Kowalski Polityka Obserwuj notkę 35

 

Powoli jaśnieje. Powoli klaruje się odpowiedź na pytanie DLACZEGO Sikorski to zrobił.

Nie chodziło (albo już nie chodzi) o obraz Europy – ale, oczywiście, o przyszły obraz Polski. Sikorski naprawdę nie będzie decydował o tym, co zrobią Andżela z Nikolasem. Nikt też nie będzie o nim pamiętał nad Sekwaną i Szprewą (a raczej nie będzie chciał pamiętać, bo i po co). Jego przemówienie miało być lub stało się i jest jedynie – to znaczy AŻ – kolejną odsłoną wojny polsko-polskiej. I nawet nieważne, czy odsłoną planowaną, choć najwyraźniej planowaną.


Słowa Sikorskiego, niekoniecznie dostrzeżone szerzej w Europie, przede wszystkim nabrały rozgłosu w kraju. Sprawiła to między innymi „GazWybor”, ze swoim wielkim tytułem i komentarzem Michnika. Nie czytałem (uważnie) przemówienia Sikorskiego – więc, jak mówił Franc Fiszer, mam w tym punkcie przewagę nad dyskutantami. Bo większość nie czytała. Wszyscy za to wygłaszają lub nagłaśniają komentarze.


I one właśnie są najważniejsze, bo to one sterują nastrojami i opiniami. Samo przemówienie przestaje być tak bardzo istotne, pozostanie jednak (jeśli pozostanie) symbolem, być może podobnym do pamiętnej „grubej kreski”. Nieistotne więc, co Sikorski chciał powiedzieć: istotne, co włożono mu w usta w komentarzach, istotne, kto i jak jego słowa zinterpretował i nagłośnił, kto przekonał ludzi, że Europa nas za te słowa podziwia i klaszcze. Bo o tym tylko odtąd będziemy mówili. Obudzone chimery umysłów będą „mówiły Sikorskim” po to, żeby nie było, że to one pierwsze się wychyliły – tylko, że to zrobił Sikorski. On posłuży za tarczę nowej idei, która właśnie dobywa się na światło dzienne w zdaniach naszych polityków i mediów.

Otóż efektem wypowiedzi Sikorskiego jest skierowanie publicznej dyskusji na problem SUWERENNOŚCI. Co zadziwiające, problemem nie jest już to, czy ktoś lub coś tej suwerenności zagraża: teraz mówimy o tym, CZY NA PEWNO NALEŻY WYZBYĆ SIĘ SUWERENNOŚCI. Mówimy wprost o konieczności (tak!) REZYGNACJI z suwerenności. Tak, rezygnacji koniecznej. Pożądanej lub nieuchronnej, albo tej, z której musimy zrezygnować. Do wyboru. Nie ma mowy o jej obronie!

I generalnie mówi się oczywiście nie o utracie suwerenności ale o jej ODDANIU – niczym o oddaniu, przepraszam, moczu czy o wypiciu małej czarnej. Obie czynności są podobno konieczne…

I PO RAZ PIERWSZY NIKT SIĘ NIE BOI, NIE WSTYDZI, NIE OBAWIA TAKICH OPINII WYGŁASZAĆ. TO JEST, PROSZĘ PAŃSTWA, PRAWDZIWA OBYCZAJOWA REWOLUCJA!

Prawdę mówiąc, nie sądziłem, że dane mi będzie obserwować coś takiego. Na szczęście nie wiemy, jak to się skończy i na ile jest to „na poważnie”, ale w mediach i chorych umysłach zaistniało.


Głosów jest sporo, przywołam dwa. Niejaki Aleksander Kwaśniewski stwierdził wprost, że
jeżeli chcemy osiągnąć coś więcej, to trzeba w sposób świadomy zrezygnować ze swojej suwerenności, zachowując tożsamość”. A niejaka Magdalena Środa wypowiedziała się jeszcze odwazniej, w ten deseń, że: jasne jest, iż suwerenność mamy oddać, ale po to właśnie, aby naszej tożsamości się wyzbyć - na rzecz tożsamości europejskiej, na której kształtowanie państwa narodowe nie powinny już mieć wpływu. Tak bowiem należałoby zinterpretować jej słowa:

Jestem za ograniczeniem wpływu państw narodowych, za budowaniem nowej tożsamości europejskiej, za pełnym ujednoliceniem ekonomicznym, politycznym, monetarnym, fiskalnym, a przede wszystkim edukacyjnym i kulturowym Europy. Ale nie będzie łatwo.


Nie dziwię się reakcji Jarosława Kaczyńskiego. Moja jest podobnie emocjonalna. Sęk w tym, że uderzenie w suwerenność uczyniono w momencie dla opozycji bardzo niedobrym. Obym się mylił, ale nowy Marsz Niepodległości 13 grudnia może być rzeczywiście „tylko partyjny”. Co w tym przypadku oznaczałoby: bardzo partykularny. W przeciwieństwie do marszu 11 listopada. Co, paradoksalnie, może zaciążyć na upartyjnieniu idei suwerenności wśród platformerskiego ludu. Pójdzie w ów lud, że skoro PiS jest za suwerennością, to znaczy, że suwerenność jest be. Że prawdziwy patriota nie jest do suwerenności przywiązany.


I tak pojawia się możliwość, że idea obrony suwerenności będzie ideą, którą rząd lub inne wywłoki będą usilnie interpretowały jako wstrętną. A idea oddania suwerenności – stanie się tą jedynie słuszną i promowaną. Ciekawe, czy ludzie to kupią. W znaczeniu: ci ludzie, co to głosowali za Tuskiem. Obawiam się, że jakaś znaczna część kupi. I nieważne, co się stanie, jak już tę suwerenność oddamy, czyli utracimy ją na własne życzenie. Post factum opinia narodu nie będzie już miała najmniejszego znaczenia. Suwerenność oddaje się tylko raz. W odróżnieniu od oddawania moczu.


Oczywiście, może do utraty suwerenności nie dojść. Oby. Ale sama dyskusja nad tym jest wstrętna i haniebna. 

I niestety – owszem
można powiedzieć, że „ONI na nic więcej nie zasłużyli”.

No dobrze. Ale co tak w ogóle z Polakami? Z nami, znaczy się?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka