PRELIMINARIA.
Kiedy w sierpniu roku 1980 usłyszałem, że robotnicy Stoczni im. Lenina zawiesili na bramie swojego zakładu portret Jana Pawła II, doznałem uczucia swego rodzaju zawstydzenia i konsternacji. Co ma jedno do drugiego: polityka z religią? związki zawodowe z papieżem? to „nie uchodzi”, pomyślałem sobie. Ba: mimo antykomunistycznych pogladów, zmanipulowany byłem przez komunistyczną rzeczywistość. Potem żenował mnie (z początku) widok wielkiego różańca na szyi Wałęsy i ogromnego, odpustowego długopisu z „pływającym papieżem”, którym to długopisem Wałęsa podpisywał porozumienia sierpniowe.
Nie pamiętam, kiedy zażenowanie przeszło w zadowolenie i dumę, i w poczucie, że TAK właśnie miało być i że TAK być powinno. We wdzięczność dla tych, którzy zawiesili krzyże i powkładali na szyje różańce. I w cichy rechot z przewrotności historii – z tego, że tak zwani „komuniści” musieli negocjować pod deszczem święconej wody, skręcając się z wściekłości, a deklarując, że nic to. Ta przemiana przyszła w ciągu kilku... dni? miesięcy dopiero?... Nie pamiętam.
ODSŁONA PIERWSZA.
Podobne uczucie zażenowania dopadło mnie na wieść o „obronie Krzyża” pod pałacem prezydenckim. Wydawało mi się, że jacyś nasi Katolicy-Polacy robią niepotrzebną burdę w momencie najmniej odpowiednim i na dodatek z użyciem symbolu wiary.
Zastanowiło mnie jednak – dlaczego moje małoletnie dzieci, po obejrzeniu krótkiego, filmowego reportażu na stronie www. GazWyboru, reportażu, który zawierał wypowiedzi obrońców Krzyża sprzed prezydenckiego pałacu – otóż moje dzieci wyraziły z miejsca bezwiedną, emocjonalną solidarność z tymiż to wyśmiewanymi obrońcami Krzyża. Nie, żeby wszystko akceptowały – ale jakoś blisko im do nich było. A nie do redaktorów, którzy obrońców lekko (na razie lekko) wyśmiewali.
Zapisałem to na stronie internetowej, a zyskałem komentarze znajomych, katolickich jak najbardziej i antyplatformerskich blogerów, w rodzaju: „…to co, sam jesteś na poziomie dziecka? popierasz rokosz pozakościelny? no zastanów się, przecież ci ludzie są nieposłuszni wobec biskupów...” Tak bym to streścił.
ODSŁONA DRUGA.
Ale to był tylko początek. Rychło – w ciągu kilku dni, pod wpływem wiadomości napływających spod Krzyża – ci sami blogerzy zaczęli patrzeć na sprawę inaczej. Ja też. Zdecydowanie. Nagle obrońcy Krzyża urosli w naszych oczach, bośmy zobaczyli skalę manipulacji i problemu. A rzekome przeciwstawianie się kościelnej hierarchii – przestało być uważane pośród nas za takowe. Dlaczego?
Dlatego, że zrozumieliśmy, iż doszło do niezrozumienia intencji. Niezrozumienia, które do dziś służy GazWyborowi za narzędzie mieszania i pociemniania. Dziś pisze GazWybor:
Od początku problemem była kwestia tego, co zrobić z krzyżem. Środowiska skupione wokół PiS żądały jego pozostania przed pałacem do czasu budowy tam pomnika na cześć ofiar katastrofy. Środowisko skupione wokół prezydenta Komorowskiego i Platformy Obywatelskiej argumentowało, że lepszym miejscem dla krzyża będzie kościół.
Powiedziałbym inaczej. Od samego początku zaistniał dla środowiska PO problem, co i jak zrobić z PAMIĘCIĄ po 10 kwietnia. Pozostawić ją na ulicy… czy wepchnąć w zamknięte mury kościelne? Krzyż smoleński najwidoczniej kłuł w oczy.
I stało się. Komorowski rzekł: „Krzyż przed Pałacem Prezydenckim to symbol religijny, więc zostanie we współdziałaniu z władzami kościelnymi przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce”. I zapytano zaraz: czy znak Wiary może widnieć w miejscu publicznym? Jakby nie było widać, że na Krakowskim Przedmieściu i w całej Warszawie pełno jest takich znaków Wiary (i Pamięci zarazem) w miejscach publicznych – i jakoś nikogo nie rażą.
I tu, niestety, na samym początku konfliktu kilku przedstawicieli hierarchii dało się zmanipulować: przyjęli od GazWyboru i Komorowskiego „dar Krzyża” niczym dar konia trojańskiego. A potem trudno im było się wycofać. Czy można się dziwić, że tych kilku hierarchów, zresztą sprzyjających PO (co wiadomo skądinąd), wzięło za dobra monetę słowa „wierzącego” prezydenta Komorowskiego, któremu ufali? I za to dostali od środowiska GazWyborowego po głowie. Bo tłum (nie równoznaczny zreszta wcale z właściwą grupą "obrońców Krzyża") nie chciał im Krzyżaoddać, gdy zaś hierarchowie spasowali i sama Kuria warszawska wyznawała publicznie, że przecież nie jest stroną w tym sporze – co jako żywo było i jest prawdą – to nagle okazywało się, że wedle GazWyboru Kościół unika odpowiedzialności za to, co katolicy wyrabiają pod Krzyżem… że „umywa ręce” (cytat dosłowny!). A pewien katolicki autor na łamach GazWyboru głosił: „Od hierarchów Kościoła wraz z kompetentną władzą państwową oczekuję szybkiego rozwiązania konfliktu o krzyż na Krakowskim Przedmieściu”.
A przecie prawdę pisała kuria warszawska. Nie był to krzyż należący do Kościoła, Kościół nie był tutaj też stroną. I być nie powinien. Tę tezę wymyślił sobie Były Pełniący Obowiązki Prezydenta RP. Gdyby nie zabrał głosu – sprawy by nie było. Krzyż by sobie stał do dzisiaj. Zastanawiano by się tylko i co najwyżej nad tym, jakiego rodzaju pomnik ma Go zastąpić. No, ale do tego właśnie dopuscić nie należało...
ODSLONA TRZECIA: bufetowy chichot historii
Na dobitkę teraz przypominają się dosłownie poprzednie sławne Krzyże, które chciano w Warszawie „usunąć”, te z obecnego Placu Piłsudskiego i sprzed kościoła Wizytek, owe kwietne, które stały się znakiem „Solidarności”. Trudno o gorszą analogię niż ostatnia. Wszak w tym momencie władze (konkretnie: Były Pełniący Obowiązki Prezydenta RP do spółki z Bufetową) postawiły swoje biedne służby porządkowe po tej stronie, po której stało ZOMO, dokładnie wedle proroctwa prezesa. Ale Pełniący, ani Bufetowa przy okazji tych wszystkich prowokacyjnych decyzji okołokrzyżowych, proszę zwrócic uwagę: nie pokazywali się publicznie. Ta ostrożność - dziwna i co najmniej niechwalebna - od samego początku dawała znać o braku odwagi cywilnej . Nie wspominając o braku racji Byłego Pełniącego i Bufetowej.. Toutes proportions gardées, przychodziły mi w takich chwilach słowa: "gdzież jest ten, co... tłumy te wyprawia... czy pierś sam nadstawia?" Ale aż śmiech brał człowieka zaraz, bo zestawienie jest (tragi)komiczne. Ani osoby nie przystają do tamtych z wielkiego wiersza - ani służby nie mają aż tak haniebnej roli do zagrania, aczkolwiek mają rolę wstrętną, na którą naprawdę nie zasłużyły. Vide ostatni film o gaszeniu i wyrzucaniu zniczy.
ODSŁONA CZWARTA: Krzyż świadectwem Czasu i Miejsca
Odsłona dopisana jako postscriptum wskutek przywołania ważnego faktu przez jednego z komentatorów, pana wg1991.
Krzyż został przeniesiony do kościoła św. Anny. Stoi tam, jak pisze mój adwersarz, "wykorzystany i porzucony". Oóż właśnie chciałem o tym napisać, ale zapomniałem - niczym Słoń Trąbalski.
Mój syn, już po "przeniesieniu" (czy raczej usunięciu) Krzyża spod pałacu, zapytał mnie: "tato, czy jak za sto lat będa oprowadzali wycieczki po pałacu prezydenckim, to o tym krzyżu też będą musieli opowiadać?"
Otóż właśnie: jak będą oprowadzali po pałacu, a nie po kościele św. Anny. Bo tam, przed pałacem, jest miejsce tego Krzyża, z kórego to miejsca na rozkaz beżbożników i ludzi bez honoru został wyrwany.
"Samotny" Krzyż w kościele św. Anny to właśnie potwierdza, o tym świadczy. Ten wniosek , ta refleksja nie opuszcza mnie od wysłuchania Rzepowego wywiadu z arcybiskupem warszawskim, kędy to ów hierarcha ze zdziwieniem wskazał na brak modlacych się pod tym Krzyżem, postawionym obecnie w kościele.
No właśnie. Ów brak modlących się potwierdza to, co napisałem powyżej.
Ten Krzyż miał i ma znaczenie jako upamiętnienie miejsca. Bowiem szczególne znaczenie ma własciwe miejsce Tego Krzyża, z którego tenże Krzyż został przemocą zabrany. Nie "wykorzystany i porzucony" - lecz wydarty z miejsca, w którym winien być, z którym zrósł się i które upamiętnia. I do którego - jestem przekonany - niemal na pewno prędzej czy później powróci na stałe. W mniej lub bardziej dramatycznych okolicznościach.